Z końcem sierpnia dobiegł końca trzytygodniowy integracyjny żeglarski rejs morski zorganizowany przez nasz Klub. W skład dwunastoosobowej załogi wchodziło sześć, a praktycznie siedem, osób niepełnosprawnych, a ponadto połowę załogi stanowiła płeć piękna. Nasza ekipa była chyba jedną z niewielu polskich załóg (jeśli być może nie jedyną), w której wszyscy posiadali patenty żeglarskie, a w przypadku tylko jednej osoby było to pierwsze w życiu żeglarskie wyjście w morze. W naszych ambitnych planach mieliśmy dotarcie na koniec zatoki Botnickiej, aż do Kemi – najbardziej na północ wysuniętego portu Bałtyku, skąd drogą lądowa chcieliśmy udać się na nieodległe stamtąd koło podbiegunowe. Niestety, na przeszkodzie realizacji podjętych działań stanęły wyjątkowo niesprzyjające warunki atmosferyczne. Jak na ironię, sztorm dopadł nas prawie w tym samym miejscu co w roku ubiegłym - na Morzu Botnickim, przed przejściem na Kwarki - w okolicach fińskiego portu Vasa. Niestety, i tak jak rok wcześniej po dobie sztormowania , z powodu braku wystarczającej rezerwy czasowej, musieliśmy niestety zawrócić na południe. Rejs ten od samego początku nie całkiem układał się po naszej myśli. Z powodów zaistniałych problemów technicznych jachtu,
Warszawską Nike, zamiast w Gdyni, przejęliśmy w Łebie, co dodatkowo wydłużyło planowaną trasę. Aby maksymalnie zaoszczędzić czas, z Łeby wykonaliśmy gigantyczny skok aż za Alandy, do maleńkiego fińskiego portu Uusikaupunki Nystad. Po drodze „zaliczyliśmy” nocne przejście przez bardzo trudny nawigacyjnie archipelag alandzki. Na obszarze tym znajduje się około 6.500 wysp i wysepek z czego tylko niespełna 30 z nich jest na stałe przez Finów zamieszkałych. W praktyce tych wysp i wysepek jest znacznie więcej, fińskie przewodniki wspominają nawet o 100.000, lecz tylko około 6.500 największych z nich posiada swoje nazwy. Wpływanie jachtem w ten niekończący się skalisty labirynt bez bardzo dobrych, aktualnych map, oraz bez posiadania pewnego doświadczenia w prowadzeniu tego typu nawigacji, w dużym stopniu grozi zakończeniem rejsu na skałach . Po krótkim postoju w Uusikaupunki Nystad ruszyliśmy dalej na północ z pełna wiarą na dotarcie do Kemi. Neptun jednak i tym razem okazał się nieprzejednanym, zsyłając na nas zimno, sztorm i silne opady. Nasze wielogodzinne próby przebicia się do fińskiego portu Vasa zakończyły się niepowodzeniem i w tej sytuacji, mając za sobą przebyte ponad 2/3 planowanej trasy, zawróciliśmy na południe aż do Mariehamn – stolicy Alandów. Zatłoczony zwykle do granic możliwości port jachtowy w Mariehamn, tym razem zastaliśmy niemal całkowicie wyludniony. Powód - dziesięć dni wcześniej w Finlandii zakończył się sezon żeglarski przez co w drugiej połowie sierpnia nikt tam w zasadzie nie pływa – no chyba, że są to Polacy. My pływamy praktycznie zawsze i wszędzie i to nawet w bardzo trudnych warunkach. W Mariehamn znaleźliśmy wreszcie czas i możliwość na typowe uciechy lądowe – prysznic, sauna, zakupy i zwiedzanie połączone z leniwym włóczeniem się po mieście. Po dwóch dniach zasłużonego wypoczynku przeskoczyliśmy na nieodległą drugą stronę Bałtyku i ponownie szkierami udaliśmy się do Sztokholmu. Tak się
jakoś dziwnie złożyło, że przez szwedzkie szkiery płynęliśmy tradycyjnie już ciemną nocą, tak aby do stolicy Szwecji dopłynąć o świtaniu. W Sztokholmie spędziliśmy zaledwie 24 godziny, wystarczyło więc czasu zaledwie na dokładne zwiedzanie muzeum Vasa, i bardzo krótki nocny wypad „w miasto”. Naszym kolejnym portem miała być Kłajpeda, tak mile przez większość załogi kojarzona z zeszłorocznym rejsem. Niestety i tym razem przeciwności losu okazały się nie do pokonania. Wszystko zgodnie z planem szło do Forosundu, cieśniny położonej na północnych krańcach wyspy Gotland. Po wyjściu z cieśniny dalsza drogę zagrodził nam wiatr wiejący tradycyjnie w tym rejsie z maksymalnie niekorzystnego kierunku. Po dwóch dobach mało efektywnego wspinania się pod wiatr musieliśmy spasować i zamiast do Kłajpedy zawinęliśmy do Władysławowa. Stąd, po dobie postoju, czekał nas już tylko mały przeskok na silniku do Gdyni, miejsca zakończenia trzytygodniowego rejsu. W sumie, w trakcie rejsu przepłynęliśmy aż 1418 mil morskich, czyli około 2526 kilometrów, spędzając łącznie 341 godzin w morzu. Tegoroczna wyprawa mogła dojść do skutku dzięki finansowemu wsparciu udzielonemu nam przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych oraz przez Polski Związek Sportu Niepełnosprawnych START (środki Ministerstwa Sportu i Turystyki). Za rok najprawdopodobniej ponownie popłyniemy w morze, choć cel jest jeszcze absolutnie nie znany.
Zdjęcia autorstwa Joanny Lachety, Tomasza Soleckiego i Krzysztofa Kwapiszewskiego.