
Wypływając z Władysławowa, skierowaliśmy się do Kalskrony – dawniej największej bazy szwedzkiej marynarki wojennej na Bałtyku. Obecnie nie ma tam już tak dużego nagromadzenia militarnej floty, a o dawnej morskiej świetności Szwedów przypominają głównie liczne fortyfikacje na podejściu do portu, oraz ciekawe muzeum marynarki wojennej. Z Kalskrony popłynęliśmy na południe, do duńskiego Nexo na Bornholmie, a następnie po raz kolejny na północ – na miniaturowy archipelag duńskich wysepek, zwany od największej jego wyspy - Christianso. W Nexo byliśmy zaledwie kilka godzin, tyle tylko aby zdążyć szybko przespać się bez bujania w porcie i skorzystać z bezpłatnej toalety (niestety tylko z zimną wodą). Za to na słonecznym Christianso spędziliśmy całe pół dnia spacerując wśród kamiennych umocnień dawnej duńskiej twierdzy i podziwiając niezwykłą malowniczość skalistego archipelagu. Z Danii wyrus
zyliśmy w drogę powrotną do Polski. W pierwotnych planach miejscem wymiany załogi miała być Gdynia, jednak po drodze musieliśmy zawinąć do Ustki w celu uzupełnienia paliwa. Ustka przywitała nas bardzo gościnnie – słońcem, ciepłem i miejscem postoju przy odremontowanym głównym nabrzeżu. Niestety, nie wiadomo z jakich powodów w Ustce zlikwidowano portową stację benzynową i w tej sytuacji ponad sto litrów ropy musieliśmy w kanistrach dowozić do jachtu zwykłą taksówką. Oczywiście kosztowało nas to wiele straconego czasu i w efekcie zamiast popłynąć na zmianę załogi do Gdyni, musieliśmy skrócić nieco planowaną trasę i zakończyć pierwszy etap rejsu ponownie we Władysławowie.
Z prawie kompletnie nową załogą, w której z poprzedniego składu pozostały zaledwie dwie osoby, popłynęliśmy ponownie na północ. W naszych zamierzeniach pierwszym portem rejsu miała być litewska Kłajpeda, niestety silny wschodni wiatr, skręcający lekko ku południowowschodniemu, skutecznie uniemożliwił nam ten kierunek wyprawy. Wykorzystując istniejący wiatr popłynęliśmy na północ, omijając od zachodu szwedzką Gotlandię, by po czterech dniach orania Bałtyku zawinąć do Mariehamn – stolicy archipelagu alandzkiego. Mariehamn jest prawdziwym fińskim kurortem, do którego w okresie letnim zawija dziennie kilkanaście promów. Po sezonie, który na Alandach kończy się w połowie sierpnia, Mariehamn staje się pełnym uroku małym miasteczkiem, w którym tempo życia nagle zwalnia, a sklepy kuszą głębokimi przecenami i wyprzedażami. W zatłoczonym latem do granic możliwości porcie jachtowym, w drugiej połowie sierpnia robi się nagle pusto i kameralnie, a opłaty za postój jachtu spadają o połowę. W takim miejscu i w takich warunkach aż chce się wypoczywać po trudach zmagania z morzem. Z Mariehamn, poprzez Morze Alandzkie i szwedzkie szkiery popłynęliśmy do Sztokholmu. Wprawdzie w planach była Ryga, uznaliśmy jednak, że Sztokholm jest dla nas o wiele bardziej atrakcyjnym miejscem. Doba w stolicy Szwecji to niezwykle mało, jednak i w tak krótkim czasie można choć pobieżnie poznać dzienne i nocne uroki
pełnego zabytków miasta. Ze Sztokholmu, ponownie szkierami, udaliśmy się na wschód, po drodze na kilka godzin zatrzymując się w twierdzy Waxholm, broniącej przed laty morskiego podejścia do Sztokholmu. Po wyjściu z malowniczych szkierów złapał nas sztorm. Wiało dość mocno, a siła wiatru przekraczała momentami 8 w skali Beauforta. Dla wygody i bezpieczeństwa schroniliśmy się w porcie Farosund. Port nosi nazwę od cieśniny Farosund oddzielającej szwedzkie wyspy Gotlandię i Faro. W zasadzie w porcie nie ma żadnych ciekawostek Maleńkie miasteczko, kilka sklepików i bezpłatny prom na wyspę Faro – oto wszystkie miejscowe atrakcje. Następnego dnia po sztormie prawie nic nie pozostało i z braku wiatru, na silniku, popłynęliśmy „ na drugą stronę Bałtyku, do łotewskiego Ventsplis. Miasto to w okresie słusznie minionej epoki, było znaczącym portem radzieckiej marynarki wojennej. Obecnie jest to nieco podupadająca miejscowość, w której czas się zatrzymał i która nie bardzo ma pomysł na wyk
orzystanie posiadanej znacznej infrastruktury portowej. Wprawdzie nowy terminal gazowy wprowadził pewne ożywienie w porcie, jednak i tak znaczna cześć portu wydaje się niszczeć w bezruchu. Ventspils był ostatnim naszym portem trzytygodniowego rejsu, z Łotwy busem wróciliśmy do Warszawy. Ogółem, w okresie trzech tygodni, jacht przepłynął łącznie ponad 1200 mil morskich, spędzając w morzu ponad 330 godzin. Tegoroczne rejsy mogły zostać zrealizowane dzięki wsparciu udzielonemu nam przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.